piątek, 23 stycznia 2009

Afrykanskiej Jamajki ciag dalszy




Z ulga lapiemy busika wywozacego nas z prezydenckiego miasta na glowna droge. Cieszymy sie, ze w koncu mozemy uwolnic sie od natretnych dzieci przyzwyczajonych do bialych dajacych prezenty i czarnych doroslych patrzacych na nas jak na potencjalne zrodlo pieniedzy (brrr). Czekajac na odjazd busika patrze na ladnie ubrane dzieci, z koralikami na szyi, jedna z dziewczynek ma maskotke w chuscie. Oczywiscie sa one ubrane ladnie i bogato tylko jak na afrykanskie miasteczko: jak zauwazylysmy, w Afryce tylko najbogatsi zwracaja uwage na estetyke ubran dzieci. Na urode kobiet i ich strojow nie mozemy sie tutaj napatrzec, za to dzieci chodza zwykle obdarte, brudne, zasmarkane, czesto polnagie. Co ciekawe, czesc z tych dosc bogato ubranych dzieci ma wydete, najprawdopodobniej od nieregularnego odzywiania, brzuchy... Przychodzi mi do glowy mysl, jak glupio czasem, my - biali, "pomagamy"...

Stajemy na drodze za wioska nieopodal, wokol krajobraz wrecz ksiezycowy, kikuty drzew na czerwonej ziemi, jak podejrzewamy po zalaniu terenu podczas pory deszczowej. W spokoju pijemy zrobiona w Brikamie do termosu herbatke, pstrykamy kilka fotek i... zanim zdecydowalysmy sie wyciagnac kciuk, zatrzymuje sie samochod. W srodku chyba z szesc osob, "na pace" kolejne dwie, w tym poznany 2 godziny wczesniej Szwajcar podrozujacy samotnie po Afryce. Kierowca o nic nie pyta, tylko pokazuje, ze mamy wsiadac... OK... Nawet nie wiemy, jak daleko jedzie, ale to nasz kierunek... Kolega ze Szwajcarii wysiada, by zanocowac na kempingu, my jedziemy, jak daleko sie da. Dosiada sie kolejna osoba, chcaca sie dostac az do Farafenni, robi sie noc, gwiazdziste niebo, wyciagamy sweter i kurtki, a nawet szal, bo nieco wieje. W koncu mamy zime:)... Wysiadamy w Somie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz