wtorek, 17 listopada 2009

Na półmetku * In a half way

Third month abroad. A half way to the end. Although looking on my bank account it's impossible to notice it. But I console myself, that they pay with delay.

It's cold. Grey. Every day passing my wrists and knees are trying more and more to assure me, they are not created for this weather's conditions. But I will survive.

My life is quite monotonous. Working, sleeping, maybe some shopping and cooking for next 2-3 days, some laundry and ironing, cleaning and tiding, a chat by skype/voip/mobile, checking e-mail... and work again. I'm happy anyway I have possibility to work so much now.

Sometimes a day off. So sleeping as much as I like, meeting with friends, maybe going to a club or, as happened once, just for a party at home with lovely Ghanian food...

The Nigerian nurse left home for her holiday yesterday. Even sometimes she have been trying to be more English than English are:), I will miss this beautiful person with open heart. I hope she will enjoy this time off, time with her husband and her people...
With English staff I still can not find any common background. Even I've learned to use "please" in every second sentence, because they seem to appreciate more politeness than honesty, I'm still far from being perfect - I can not manage to use "sorry" every 2 minutes... And it's difficult to find any subject to talk about for more than a while, because our intrests, values, goals have to many common points...
From Friday I'm going to be a nurse in charge eventually. I hope that cooperation with cares will be allright.
And I have a new manager. Seems to be more organized and taking care of the staff. I hope it's not only the first impression.

Grey is this life here...


Trzeci miesiąc na obczyźnie. Połowinki :) Choć po moich finansach jeszcze tego nie widać. Pocieszam się, ze tu przecież z opóźnieniem płacą.

Jest zimno. Szaro. Z dnia na dzień moje nadgarstki i kolana coraz bardziej mi dają do zrozumienia, że nie są stworzone do tej pogody. Ale przezyję.

Życie toczy się dość monotonnie. Praca, sen, jakiś wypad do sklepu i gotowanie na dwa, trzy dni, pranie, prasowanie, biezące sprzątanie, jakaś rozmowa przez skyp'a, voipa lub telefon, sprawdzenie maila. I znowu praca. Całe szczęście, że duzo pracuję.

Czasem jakiś dzień wolny. A więc nadrabianie zaleglości w spaniu, spotkanie ze znajomymi, ew. wypad do klubu, czy, jak się raz zdarzyło, imprezę domową. Przy okazji spotkań mam czasem okazję rozkoszować się zachodnio-afrykańską kuchnią. I co ciekawe - to mężczyźni gotują :).

Nigeryjka, którą mam zastępować, wczoraj poleciała na urlop do domu. Dzisiaj już będzie spala u siebie, z mężem u boku:). Mimo, że czasem zdarzało jej sie próbować być bardziej angielską niz Anglicy :), będzie mi brakowało tej pięknej osoby z otwartym sercem. Oby jak najlepiej skorzystała z tego czasu w domu, ze swoimi ludźmi.
Z Anglikami dalej jakoś nie mogę znaleźć wspólnego języka. Nauczyłam się już nawet mówić "proszę" w co drugim zdaniu, bo tu ważniejsza wydaje się forma niz treść. Wciąz daleko mi do ideału, bo nie potrafię uzywać słowa "przepraszam" z częstotliwością raz na dwie minuty, choć staram się jak mogę... A najzabawniejsze jest to, że z jednej strony własne zdanie jest przez zdecydowaną większość niemile widziane, z drugiej wymaga się ode mnie inicjatywy (hihi). No i nie wychodzi mi na dluzsza mete rozmowa o kosmetykach, piciu piwa czy chodzeniu po sklepach w poszukiwaniu kolejnych fatalaszkow, obgadywanie innych to tez nie moja dzialka, to o czym z nimi rozmawiac??? A jak nie pogadasz, to jeszcze gorzej.
Od piątku będę juz na samodzielnych zmianach. Cieszy mnie to. Byle się współpraca z opiekunami jakoś ułożyła.
I zmieniła mi się kierowniczka. Na konkretniejszą, bardziej poukładaną i, co moze i ważniejsze, wydajacą się bardziej dbać o pracowników. Zobaczymy, moze to tylko pierwsze wrazenie.

Szare to zycie tutaj. Mimo, ze akurat wyszlo słonce, a ja mam dzisiaj wolne.