piątek, 4 lutego 2011

Just life

Roots Festiwal

Z tego, co zauwazylam, festiwal jest, mozna powiedziec, dwuwarstwowy. Wiekszosc odwiedzajacych ma okazje, jesli chce, poznac wersje turystyczna. Ja niewiele o niej moge powiedziec poza tym, ze jest to dosc kosztowna impreza (rzucilam okiem na ulotke i ceny biletow zaczynaly sie powyzej 100funtow).
Ale z lekkim zdziwieniem zauwazylam, ze istnieje cos jakby wersja lokalna i to, zdawaloby sie, z podzialem na plemiona.
Mieszkajac w gospodartwie djola, mialam okazje troche czasu spedzic na obchodach festiwalu przez to wlasnie plemie. Pierwszego, najhuczniejszego chyba dnia, tanczaca przy dzwiekach bebnow parada przeszla poznym ranem przez czesc Sukuty wymachujac zielonymi galazkami i wzbijajac tumany kurzu, a nastepnie zatrzymala sie w jednym z gospodarstw djola, gdzie tance hulance trwaly do wieczora, z kazda godzina nabierajac jeszcze wiekszego rozpedu.
W festiwalu braly udzial prawie wylacznie kobiety. Mimo ze tutejsi mezczyzni tez lubia i umieja tanczyc, to jednak kobiety maja ku temu znacznie wieksze zaciecie:). Wiekszosc byla ubrana w specjalnie na ta okazje uszyte ciuszki, roznych krojow, ale z tego samego materialu. Niektore kobiety byly ubrane celowo dziwacznie, w zwykle kolorowe lub blyszczace, kontrastujace ze soba czesci garderoby, z poprzywieszanymi tu i owdzie kawalkami materialu, poobwieszane ozdobami, czesto zrobionymi na te okazje np. z cukierkow i ciasteczek, w kapeluszach badz czapkach, czesto nalozonych na chusty... Niestety baterie od aparatu urzadzily strajk i stwierdzily, ze juz nie sa wielorazowe, wiec fotek nie bedzie.
Bylo radosnie, glosno i swobodnie. W trakcie parady i potem kilkukrotnie rozrzucano cukierki, a naste pnie wszyscy obecni mieli okazje razem zjesc obiadek, by miec wiecej energii na dalsze harce.
W trakcie imprezy mialy miejsce, w mniejszych kregach, tradycyjne spiewy i obrzedy. W tym, miedzy innymi, niestety, o ile dobrze zrozumialam, obrzezanie dzieci... Tego, cale szczescie, nie widzialam, ale tydzien pozniej, na kolejnym spotkaniu, juz bez muzyki na zywo, dzieci te byly rytualnie obmywane i przebierane (pozniej zamieszcze fotki dzieci juz z tego drugiego, kanczacego spotkania).

Ponownie Gambia, ale juz w powiekszonym skladzie



Witam po dlugiej przerwie! Pierwotnie plany byly na powrot do Gambii w listopadzie i wieksza prywatna impreze 18. grudnia. Ze wzgledu na mala polgambijke, ktora zgodzila sie ucieszyc nas swoim przybyciem w tym terminie, przyjazd przesunal sie o dobre 2 miesiace, na 21.stycznia.

Bilety kupowalam w ostatnim momencie i okazalo sie, ze w takiej sytuacji niezawodna jest Gambia Experience, ze swoimi wzglednie stalymi cenami, choc bez tak atrakcyjnych cen jakie w szczycie sezonu bywaja u Thomas'a Cooka. Thomas Cook po prostu odmawia sprzedazy on line biletow z wyprzedzeniem krotszym niz 2 tygodnie, a gdy zajdzie sie do biura, nie sposob kupic samego lotu na dluzszy okres. Przynajmniej w tym przypadku sie nie dalo. W Gambia Experience przy pobycie dluzszym niz 3 miesiace trzeba doplacic za wersje elastycznego biletu. Nie sa to jednak pieniadze stracone, bo nie tylko mozna, rzekomo bezplatnie, zmienic date wylotu badz powrotu nawet dzien przed, ale i waga dozwolonego bagazu wzrasta do 30kg.

wtorek, 6 kwietnia 2010

Coming to Europe * Droga do Europy

A little but in rush, with excess of luggage on me, with night change of the flight in London, I've arrived to Berlin safely and with no problems at all. Staff of the Banjul's airport was, like always, amazing - extremely friendly, relaxed, creating no problems at all. This time even English staff seem to not notice me. Check-in I had in... Polish, with friendly emigrant of my nationality, during security control they let me even to leave some of my juwelery and shoes on me and, probably for the first time, didn't ask me to open my bag.

In Europe welcome me cloudless, sunny sky and just a little bit chilly air. We really have spring already:)


Troszke na wariata, obladowana jak wilelblad, z nocna przesiadka w Londynie, dolecialam bezproblemowo i bezpiecznie do Berlina. Personel lotniska w Banjulu byl, jak zawsze, boski - przyjazny, zrelaksowany i bezproblemowy. Tym razem nawet na angielski personel jakby mnie nie zauwazyl. Check-in mialam... po polsku, z przyjaznym rodakiem - emigrantem, a na security control nawet pozwolili mi zostawic na sobie czesc ozdob i buty i pierwszy chyba raz nie prosili o otwieranie torby.

W Europie, cale szczescie, juz wiosna:). Przywitalo mnie czyste sloneczne niebo i lekki, niemal przyjemny, chlodek.

wtorek, 30 marca 2010

The most sad moments * Najsmutniejsze chwile

It's time to pack... See some of you in Poland. And I will not write anymore, because I'm too sad... :(

Juz czas sie pakowac... Z niektorymi do zobaczenia w Polsce. I juz nic wiecej nie napisze, bo mi za smutno... :(

środa, 24 marca 2010

Gambia No Problem...

Some of you were a little bit concerened because of my health problems in Dakar. So do not worry anymore. Since I'm here I can walk even along the most busy and dusty street around and it causes me no problems. Yes, I still have some cought - it looks like my body can not get rid of the Dakar's pollution totally yet. But it's disapearing slowly as weIl and I feel well and full of energy. And begin to enjoy company of others again instead of feeling like escaping from any human being around:).

Greetings from newly opened internet cafe where Amidou is the boss (yes, the same person who have hosted us in Sukuta 1 year ago and then take care of our accomodation in Brikama and Dakar:))!
The connection is really slow now, so that's the reason I'm not calling anyone, but it will be better...


Coniektorzy byli nieco zmartwieni moimi problemami zdrowotnymi w Dakarze. Ale juz nie ma czym sie martwic. Od kiedy jestem tutaj, moge spacerowac wdluz najbardziej ruchliwej i pelnej kurzu ulicy i wciaz czuje sie dobrze. Tak, mam wciaz kaszel - wyglada na to, ze moja cialo nie jest w stanie pozbyc sie jeszcze wszystkich polknietych spalin Dakaru. Ale i on powoli znika i generalnie czuje sie dobrze i pelna energii. I juz zaczyna mnie cieszyc towarzystwo innych, a nie meczyc:).

Pozdrawiam z nowootwartej kafejki, nad ktora piecze ma Amidou (tak, ten sam, co ugoscil nas w Sukucie rok temu, a nastepnie postaral sie o nocleg dla nas w Brikamie i Dakarze:))!
Poki co lacze dziala w slimaczym tempie, dlatego nawet nie usiluje do nikogo dzwonic, ale mam nadzieje, ze wkrotce bedzie lepiej...

niedziela, 21 marca 2010

Like in a paradise * Jak w raju

This time without african time, but with an extra speed we've arrived to The Gambia. Still looking around in a little bit suspicious way, soon could breath freely. Better air and better vibrations. And coming eventually home where peace and quiet, and space, and just nice sound of drumming somewhere near, and sounds of everyday life, and birds...
No, it's surely not like in paradise here in the meaning that everything is perfect, but it is so NORMAL. Healthy.

Tym razem bez afrykanskiego czasu, lecz sporym przyspieszeniem znalezlismy sie w Gambii. Wciaz jeszcze spogladajac nieco podejrzliwie i niechetnie na wszelkich osobnikow wokol mnie, szybko odetchnelam z ulga lepszym powietrzem i wibracjami. A trafienie do domu, gdzie cisza i spokoj, i przestrzen, i tylko mily uchu dzwiek bebnow gdzies niedaleko i odglosy zycia codziennego, i spiew ptakow oraz szum drzew owocowych...
Nie, nie ma tu raju w tym sensie, by wszystko bylo idealnie, ale jest tak NORMALNIE. Zdrowo.

sobota, 20 marca 2010

Still here, where the air has its colour * Wciaz tutaj, gdzie powietrze ma kolor

Going to Gambia tomorrow, probably.
I've escaped from Dakar twice (for some hours) to an island called Ngor, situated close to Ouakam where I stay. Over there the air is much better and even my cought (which make me cry still on the way to the beach) dissapear for this hours completly to return just after coming back near to any busy street...
But I've found myself tired of constant company of people here, too. It's so difficult to have any privacy in this crowded place with so talkative noisy people.

Wszystko sie oczywiscie przesunelo w czasie. Planowany wyjazd do Gambii jutro w nocy, jak sie znowu cos nie zmieni. Ja dwukrotnie ucieklam na z Dakaru na pare godzin pobliska wyspe - Ngor. Tam powietrze jest znacznie lepsze i nawet kaszel, od ktorego dusze sie do lez w drodze na plaze, znika calkowicie, by wrocic dopiero po postawieniu nogi w poblizu ruchliwej ulicy...
Ale mam tez po dziurki w nosie towarzystwa innych. W tym zatloczonym miescie rozmownych, a wrecz glosnych ludzi ciezko o minite spokoju.

wtorek, 16 marca 2010

Missing some fresh air * Teskniac za swiezym powietrzem

Maybe you remember our first post from Dakar, more than one year ago? We've found this city dirty and stinky. I remember, that we were covering our faces to swallow less of this pollution-dust. We dreamed so much to go out of this huge dirty place, that eventually decided to overpaid trasport to the nearest, not so big, town.
With our second visit we stayed in Quakam, where you do not feel so much, that you are in huge capital city, so our impressions were slightly better. Unfortunatly, after next few visits I need to say our first observations were totally true.
Each visit in Dakar gives me some small health problems: frequent headache (reaction on nearly constant noise and worse quality of the air?), neausea, which began to apear by each visit in the busy, full of pollutions "centre", weakness, short of breath, dry cought...
And I'm afraid my reaction on Dakar is getting worse. Yesterday a short walk in the market district gave me so strong neausea, and then shivers, high temperature and weakness, that I agree to take me to the hospital to check if it is not malaria. Fortunatly test was negative and after sleeping huge amount of hours I'm getting better and stronger again. Just the impression that my stomach is full of gases make me unable to eat anything. By this visit nothing will make me to visit the centre again...


Nie wiem, czy pamietacie naszego pierwszego posta z Dakaru, ponad rok temu? Miasto to sprawilo na nas wrazenie brudnego i smierdzacego. Pamietam, ze przykrywalysmy usta, by spalinowy kurz w mniejszym stopniu dostawal sie do naszych drog oddechowych. Tak marzylysmy, by szybko wydostac sie z tego molocha, ze nawet zdecydowalysmy sie przeplacic za transport do pobliskiej, mniejszej miejscowosci.
Za drugim razem trafilysmy do Quakam, gdzie nie czuc az tak mocno, ze jest sie w stolicy-molochu, wiec nasze wrazenia byly nieco lepsze. Po kilku kolejnych wizytach w tym miescie stwierdzam jednak, ze pierwsze wrazenia byly jak najbardziej adekwatne.
Kazda wizyte w Dakarze jakos odchorowuje - czeste bole glowy (reakcja na nadmiar halasu i gorsza jakosc powietrza?), mdlosci, ktore z czasem zaczely sie pojawiac przy kazdej okazji chocby krotkiej wizyty w ruchliwym, smierdzacym spalinami "centrum", ogolne oslabienie, dusznosci, suchy kaszel...
I chyba reaguje na to miasto coraz gorzej. Wczoraj niedlugi spacer po dzielnicy handlowej spowodowal tak silne mdlosci, po ktorych nastapily dreszcze, temperatura i znaczne oslabienie, ze az dalam sie zawiezc do szpitala, by sprawdzic, czy to nie malaria. Cale szczescie wynik testu byl ujemny, a ja po przespaniu jakiejs nadmiernej ilosci godzin powoli dochodze do siebie i nabieram sil. Tylko wrazenie, ze brzuch mam wypelniony jakimis gazami sprawia, ze wciaz odrzuca mnie od wszelkiego jedzenia. Juz mnie nikt nie wyciagnie do centrum za tej wizyty w Dakarze...

Some changes of plans * Mala zmiana planow

So I'm in Senegal, Dakar, since early Friday morning.
After travelling from Gambia all the night, I've forgot to set alarm clock to menage to be apply for Malian viza before 12:00, so I needed to postpone it for yesterday. And yesterday I changed my mind. Lamin (see posts from my second visit in Dakar, 14th-15th February 2009), decided that, after organizing job for his employees, he can leave his job Friday afternoon and come back after my travel to Europe. So instead of going to Mali, I'm going to stay in Senegal till Friday so then the rest of the month we can spend in Gambia:).


A wiec jetem sobie w Senegalu, w Dakarze, juz od wczesnego piatkowego ranka.
Po calonocnej podrozy z Gambii zapomnialam nastawic budzik, by zdazyc przed 12:00 zlozyc wniosek o wize do Mali, a wiec przelozylam to na wczoraj. A wczoraj zmienilam plany. Lamin (patrz posty z mojej drugiej wizyty w Dakarze, 14-15 luty 2009) zdecydowal, ze, po rozdzieleniu innym pracy, moze zrobic sobie wolne juz od piatku wieczor do konca miesiaca. A wiec nie jade do Mali, lecz jeszcze 4 dni zostaje w Senegalu, a potem jedziemy razem do Gambii:).

wtorek, 9 marca 2010

Books to the library * Ksiazki do biblioteki







Books donated to the library of Sukuta Upper Basic School already. Radio covered the event, everybody was content.
All together there were 12 dictionaries (mostly middle-size, just 2 of them big), 4 atlases, 25 educational albums/encyclopedias, 137 children story books and, by the way, also 1 second hand globe-lamp, 60 pens, 4 big notemarks and one fotball.
Omar (my young "uncle") help me a lot taking most of the books by an overloaded wheelbarrow, I was carrying only one material bag with rest of the books. My African mother and wife of her brother with her youngest child on the back accompanied us as well.
Everything could happen thanks to great help of wonderful Valle - Spanish nurse I've met in Davenham in England, coming here for the first time - who took all the books from Chester down to London totally for free and then picked them up to Gatwick Airport, first repacking them together with helpful Redcoat staff.
Always smiling and joking manager of charity shop PDSA in Chester was a great help as well. After he realized why I buy so many books by him, he decided to "sell" me huge amount of children story books for totally symbolic prize and asked member of his staff to accompany me home to help with carrying it.
Most of pens and some children story books were donated by my "sister" - always thinking about others, Izabell, who gave me lots of other small gifts for locals as well.
Of course there were more people among my family and friends who helped me somehow, sorry I'm not able to mention everybody right now.

That's not the end, anyway. Althought lots of Sukuterians (inhabitants of Sukuta) and not only have got books as a gift already, there are still quite plenty in my room...



Ksiazki dostarczone do biblioteki szkolnej w Sukucie. Pan z radia przeprowadzil wywiad, wszyscy byli zadowoleni.
Uzbieralo sie tego bodajze 12 slownikow (wiekszosc sredniej wielkoscii, dwa wielkie), 5 atlasow, 25 roznych wydan albumowych/ecyklopedycznych, 137 ksiazek dla dzieci, a przy okazji rowniez 4 zeszyty A4, 60 dlugopisow, pilka i spory uzywany globus-lampka. Furore, tak jak sie spodziewalam, zrobily albumy dotyczace pilki noznej:).
Omar (moj nastoletni "wujek") prowadzil strasznie ciezka taczke obladowana z gora ksiazkami, a co sie nie zmiescilo, nioslam ja. Towarzyszyly nam moja afrykanska mama oraz zona jej brata z najmlodszym dzieckiem.
Wszystko moglo sie wydarzyc dzieki wielkiej pomocy nieocenionej Valle - hiszpanskiej pielegniarki poznanej natychmiast po przybyciu do Anglii, w Davenham - ktora zabrala wszystkie ksiazki swoim samochodem z Chester do Londynu totalnie za darmo, zawiozla je na lotnisko Gatwick, a nastepnie, wraz z pomocnym personem Redcoat, przepakowala je.
Ogromny wklad ma tez wiecznie usmiechniety i zartujacy kierownik sklepu charytatywnego PDSA w Chester. Gdy dowiedzial sie, dlaczego kupuje u niego tak wiele ksiazek, zdecydowal sie "sprzedac" mi ogromna ilosc ksiazek dla dzieci niemal za bardzo symboliczna kwote, a nastepnie poprosil pracownika, by pomogl mi te ksiazki zaniesc do domu.
Wiekszosc dlugopisow i troche ksiazeczek dla dzieci podarowala moja zawsze pamietajaca o innych "siostra", Izabell. Dostalam od niej rowniez sporo innych drobiazgow do podarowania lokalnej spolecznosci.
Oczywiscie moglabym wymienic jeszcze niemalo osob z rodziny i przyjaciol, ktorzy przyczynili sie do wszystkiego i przepraszam tych, ktorych nie bylam w stanie wspomniec.

To jeszcze nie koniec. Mimo, ze wiele prywatnych osob oraz rodzin w Sukucie i nie tylko otrzymalo w prezencie ksiazki (mniejsze czy wieksze, trudniejsze czy latwiejsze - staralam sie, by byly jak najlepiej dostosowane do poziomu znajomosci angielskiego oraz wieku), wciaz pozostala ich w moim pokoju niemala ilosc...

poniedziałek, 8 marca 2010

Porridge revolution * Nawet najlepsze jedzonko sie czasem przeje, czyli owsiankowa rewolucja

I love Gambian and Senegalian kitchen, but it's often very fat, expecially that West Africans love deep frying and I've never seen anyone wasting the oil left after frying... Missing some not oily food, lately I proposed porridge for the supper (called here, in an English way - dinner). I cooked it with fresh bananas and bakals (no white sugar!) and it looks that it was accepted:). But I believe it needed to be quite a revolution for African stomaches used to very different food;)

Uwielbiam kuchnie gambijska i senegalska, ale to nie zmienia faktu, ze czesto przybiera ona zbyt tluste formy. Szczegolnie, ze afrykanczycy uwielbiaja smazyc i to w glebokim oleju, a jeszcze nie spotkalam sie, by ktos ten olej ze smazenia wylewal... Steskniona za posilkami nie ociekajacymi olejem, zaproponowalam wiec ostatnio, tak na sprobowanie, owsianke i w wersji bananowej z bakaliami (bez bialego cukru!) chyba sie przyjela:) Choc z pewnoscia musiala byc niezlym szokiem dla Afrykanskich organizmow zwyklych do zupelnie innego jedzenia;)

piątek, 5 marca 2010

How nice, peaceful, quiet... * Jak milo, przyjaznie, spokojnie...

So I'm back in Gambia. Feels home just after crossing the border. No cheating, easy communication and eventually some peace and quite surrounding.

A wiec w koncu wrocilam do Gambii. Od razu po przekroczeniu granicy juz jakby w domu. Ludzie o niebo uczciwsi, latwo sie porozumiec, a po ekspresowym dotarciu do Sukuty w koncu moge odpoczac od halasu i spalin.

czwartek, 4 marca 2010

African time * Czas afrykanski

African time... I haven't moved from Dakar yet. Maybe tonight or in the morning...

I w koncu sie jeszcze z Dakaru nie ruszylam. Moze wieczorem lub jutro z samego rana...

środa, 3 marca 2010

Railway in Senegal? thinking about Mali being still in hot Senegal * Kolej na kolej? czyli gdy mali mysla o Mali bedac wciaz w upalnym Senegalu



I love trains and this going from Senegal is quite famous, expecially is one of the very few in Africa and only one around. So 2 days ago I decided to visit the Dakars railway station.
The connection Dakar-Bamako does not exist anymore (last train departed last summer), but there are 3 other, Senegalian, connection. To Thies (very near to Dakar) train departs every day, to 2 other places, on the way to Khaolack, twice a week (inshallah).

I've visited embassy of Mali, too. To visit this country I need a visa and for 15 days (the shortest one) it costs 15000CFA, 2 photos and 2 waiting days. Probably inshallah, but maybe I'll check next time?...

Anyway, now it's time to go back to Gambia for some time. Tonight I'm going to look for a nice car which can take me there:)


Kolej to bardzo ciekawy wynalazek i jeden z moich ulubionych srodkow transportu. Polaczenie Dakar-Bamako (stolica Senegalu - stolica Mali) zdobylo sobie pewna slawe, chocby jako jedno z bardzo niewielu polaczen kolejowych w Afryce i niemal ewenement w tej czesci Afryki.
Wybralam sie wiec zobaczyc slawna zachodnioafrykanska kolej. Swoim skromnym francuskim mieszanym z jeszcze skromniejszym wollof zdolalam jakos wypytac o dostepne polaczenia. No i podobno sa trzy. Slynna kolej Dakar-Bamako niestety nalezy do przeszlosci (podobno latem odjechal ostatni pociag i nie wiadomo, kiedy i czy bedzie kolejny), ale codziennie pociag odchodzi do niedalekiego Thies, a dwa razy w tygodniu (Inshallah) do dwoch innych miejscowosci w kierunku Khaolack. Trzeba bedzie chyba ktoregos dnia wyprobowac i zabrac sie chocby do Thies ta droga:)

Wiza do Mali (dla osoby z Polskim paszportem) na 15 dni to 15000CFA, dwa zdjecia i 2 dni czekania. Tak przynajmniej mili panowie strzegacy wrot pieknej ambasady stwierdzili. Moze tez za jakis czas sprawdzimy?;)

Teraz chyba juz jednak czas pomyslec o powrocie do Gambii na dni pare, wiec wieczorkiem wybiore sie na poszukiwanie srodka transportu.

Spotykam sie z pytaniami o pogode tutaj teraz. W Gambii podobno upaly sa rzeczywiscie wieksze, ale juz i w Senegalu znaczna czesc dnia utrzymuje sie "patelnia", a niektore noce sa tak parne, ze najlepiej sie spi na dachu.
Komarow nie widac, ale i tak cos mnie zawsze dopadnie, gdy spie. Nastepnym razem wezme z Gambii moskitiere...

czwartek, 25 lutego 2010

A little bit longer way to Dakar * Troszke dluzsze docieranie do Dakaru

Not long time ago I’ve described probably the most popular way of travelling between Banjul and Dakar by local transport. This time we relax even more and decide to travel slower but cheaper.

From the border there is possibility to walk to the car park (ca 1km). But there are lots of taxi drivers in cars, on motocycles, on horses, too. If you manage to get throught this crowd of them and people exchanging money, maybe you manage to bargain a symbolic, reasonable prize. But remember, that they usually begin from the prizes out of heaven… On the parking there are minibuses on the right side. The price of the travel is nearly twice smaller than going by van for seven passengers (3500 CFA instead of 5500), but the time of the departure is unknown. If you are one of the first passengers, better prepare for some hours of waiting. If you are white, you are not going to be bored anyway. As an attraction nr 1 around you can even complain of too much company. But, please, be aware spending time with locals, that in this place most of them talk to you not just because they are friendly and interested in other culture. You are already in “give-me-a-gift land”. And if you decide to give away even the smallest thing, be prepare, that “give-me-a-gift” will just sound stronger.
Practical information: coffee is for 50CFA and it's safer to have changes.


Niedawno opisalam najbardziej popularny chyba sposob podrozowania miejscowych z Banjulu do Dakaru. Tym razem zrelaksujemy sie jeszcze bardziej i pojedziemy wolniej, ale i obetniemy przy okazji koszty.

Z granicy mozna sie przespacerowac (z kilometr toto moze), ale mozna tez, po przebrnieciu przez tlum natretnych taksowkarzy (samochody, motocykle, wozy konne) oraz osob oferujacych wymiane pieniedzy, zdecydowac sie na podwozke np.motocyklem, jesli kierowca zejdzie do jakiejs symbolicznej kwoty.
Po prawej stronie parkingu znajdziecie minibusy i pewnie ktorys bedzie wlasnie zbieral pasazerow do Dakaru, a jakis inny do Khaolack (po drodze do D,akaru). Cena jest prawie dwukrotnie nizsza niz miejsca w osmioosobowym vanie (3500CFA zamiast 5500), ale i godzina odjazdu moze sie bardzo przesunac i jesli jestes jednym z pierwszych pasazerow, to licz sie lepiej z kilkugodzinnym czekaniem. Nudzic sie i tak nie bedzie okazji, bo pewnie bedziesz atrakcja nr 1 jako jedyny bialy w okolicy i towarzyscy miejscowi moga cie wrecz zagadac na smierc. Ale strzez sie, bo dla wiekszosci tutaj jestes po prostu mozliwoscia zysku i mniej swiadomosc, ze malo kto jest tu przyjazny bezinteresownie. Wkroczyles juz do krainy "daj-mi-prezent" i jesli dasz komus chocby najmniejsza rzecz, badz przygotowany na caly "daj-mi-prezent" tlumek.
Z informacji praktycznych: kawa kosztuje 50CFA – najlepiej mniej przygotowane drobne.

poniedziałek, 22 lutego 2010

Coming back & a concert * Powrot i koncert

Few days in Europe, thanks to moving from place to place and meetings, passed quickly. And back to the friendly, sunny land again:)

This time even English security seemed to have a day of being nice. So I've arrived to Banjul with totally no problems, happy being back in already hot Gambia.

At the Banjul's airport next surprise - nice drumming with dancing and singing! So I've stayed enjoying music, dancing with others, chatting a little bit. It was an organize group from Serrekunda, funded by president, joined soon by other group as well. After some time someone told me what is it all about - we've been waiting for Senegalian super star.

That's how I got to know about his concerts. First was far too expensive to me (1500 D...), but the next day was much easier to afford, so I decided to come. Everything began after some smaller concerts, maybe 2 o'clock in the night and it was not only great music but great show as well.
And the audience was in their finest clothes, among them more women in minis than in long skirts (quite unusual here, where during the day very few women wears mini even in hot day), quite few with covered heads - most of them looked like coming straight from hairdresser, all so elegant at least like for opera in Europe, even the music is the very popular one.


Kilka dni w Anglii, dzieki zmianom miejsca i spotkaniom, minelo szybko i juz samolot w strone slonca… Tym razem nawet celnicy angielscy mieli chyba jakis “dzien dobroci dla zwierzat”, bo byli mili i bezprobemowi. Bez zadnych przygod dotarlam wiec do Banjulu, a tu niespodzianka – bebniarze, tancerze, spiewy… Oczywiscie nie omieszkalam sie dolaczyc (tylko do tanczacych, ma sie rozumiec;)), co zostalo przyjete z radoscia i uznaniem. I tak mi czas mijal na podziwianiu tancerzy, sluchaniu wciaz niezrozumialych dla mnie piosenek, tancu i rozmowach, gdy pojawila sie druga grupa muzykow i tancerzy… Ktos mi w koncu wyjasnil, ze czekamy na senegalska super gwiazde. I tak sie dowiedzialam o jego koncertach. Pierwszy byl zdecydowanie za drogi (prawie 170 zlotych!), ale nastepnego dnia cena byla juz do przelkniecia, wiec sobie nie odmowilam. I warto bylo. Koncert gwiazdy byl poprzedzony kilkoma innymi, wiec zaczal sie dopiero ok. 2 w nocy. I oprocz rzeczywiscie bardzo dobrej, popularnej muzyki, byl to tez niezly show:). Publicznosc byla w eleganckich kreacjach i, co tutaj nietypowe, wiecej bylo kobiet w miniowkach niz dlugich spodnicach, malo ktora z nich miala nakrycie glowy, za to wiekszosc wygladala na osoby, ktore wyszly prosto od fryzjera.

czwartek, 18 lutego 2010

Waiting * Czekajac

After few days in Europe maybe in few hours I'll be flying back to Gambia... Greetings from the Gatwick airport (London), quite friendly one for overnight stay, with no noisy announcements every 10-15 minutes and with some quite comfortable seats even ;)

Po kilku dniach w Europie moze za kilka godzin bede juz leciala sobie do Gambii... Pozdrowienia z lotniska Gatwick (Londyn), calkiem nawet przyjaznego dla koczujacych tu cala noc podroznych, bez glosnych ogloszen co 10 czy 15 minut i nawet z jakas iloscia dosc wygodnych siedzen ;)

sobota, 13 lutego 2010

Eee, this Europe again :( * Ech, znow ta Europa :(

Greetings from Manchester, as a resident in Gambia already!
From Dakar there was long but nonproblematic trip to Banjul, then, after 2 days I've taken a flight to England. So again I'm here, in this strange country...

Pozdrawiam z Manchesteru, juz jako rezydentka Gambii!
Z Dakaru dluga, ale bezproblemowa podroz do Banjulu, a po dwoch dniach samolot do Anglii. I tak to jestem znowu w tym dziwnym kraju...

Dakar



The language ruling happily in Dakar is just one - wolof, and official, much less in use, in French.
Buying whatever one should know prices very well, because everywhere there are lots of people who try to make them much bigger for strangers, even for this from the same tribes but other countries... And it's good to have lots of changes all the time, because some of the people here are happy to keep your changes (if you give bigger money than due) even when you do not agree for this...

Jezyk krolujacy w Dakarze jest jeden - wolof, a oficjalny, znacznie mniej uzywany i znany - francuski.
Przy zakupach trzeba bardzo dobrze znac ceny, bo na kazdym kroku miejscowi probuja podbic ceny, nie oszczedzajac nawet swoich pobratymcow, nawet z tych samych plemion, ale innych krajow... I najchetniej nie wydawaliby reszty, wiec dobrze miec duzo drobnych...

niedziela, 7 lutego 2010

How to Banjul-Dakar * Przepis na dotarcie z Banjulu do Dakaru

I. Terminal in Banjul

II. Ferry (10D) do Barra (first 6a.m., last 8 p.m.)

III. Bush taxi (25D) or van for seven passengers (50D) to Karram.

IV. Passing the border.

V. Walk to the parking of cars going to Dakar

VI. 5 hours of travel by van (5500 CFA + 1000 CFA for a big backpack) or bush taxi (I heard that it is 3500 CFA, but the travel take much longer and there are no buses in the night) .



I. Docieramy do "terminalu" w Banjulu.
[Miasto jest niewielkich rozmiarow, wiec mozna sie przespacerowac chocby z drugiego konca, a busik kosztuje, jak zwykle, 5 dalasi]

II. Bierzemy promik (10 dalasi, czyli dobra zlotowka) do Barra.
[Pierwszy prom ok. 6:00, ostatni ok. 20:00, plynie toto od pol godziny do godziny, zaleznie od pogody]

III. Zaladowany busik (25 dalasi) badz van na siedmiu pasazerow (50 dalasi) do Karram.

IV. Kontrola celna
[Zwykle celnicy twierdza, ze visa nam niepotrzebna, ale jak nie widac po paszporcie, ze jestesmy w Unii, mozna trafic na celnika, ktory stwierdzi, ze jej potrzebujemy, w senegalskiej ambasadzie mowia, ze osoby ze starym paszportem potrzebuja wizy. W Banjulu mozna ja uzyskac za zaledwie 260 dalasi - mozliwe dwukrotne przekraczanie granicy, jesli o to poprosicie w formularzu, dlugosc pobytu zalezna od Was i humoru urzednika; przydatne numery kontaktowe oraz nazwy dzielnic, gdzie planuje sie przebywac.
Wiza zdobywana W Warszawie kosztowala ostatnio 200zl, wymagany jest dowod ubezpieczenia kosztow leczenia, wazne sa namiary na osobe zapraszajaca, rezerwacja hotelu badz cokolwiek w tym stylu]

V. Spacerek na parking aut odchodzacych do Dakaru
[Dobre 500m, ale taksowkarze beda Was probowali naciagnac na podwiezienie za np 25 dalasi)

VI. 5 godzin jazdy vanem z 7 pasazerami (np. 5500 CFA + bagaz np. kolejny 1000) lub busem (taniej, podobno 3500 CFA, ale nie spotkalam noca, podobno kursuja tylko w dzien)

piątek, 5 lutego 2010

soon in Senegal? * wkrotce w Senegalu?

After some more and less busy days in Gambia, this evening I'm planning to go to Dakar...

Po kilku bardziej i mniej zajetych dniach w Gambii, tego wieczoru planuje zabrac sie do Dakaru...

poniedziałek, 1 lutego 2010

Just a day * Po prostu dzien

Meetings with friends, visit in Senegalian embassy and a walk along touristic areas... *

Troche milych spotkan, wizyta w senegalskiej ambasadzie i spacerek wzdluz turystycznych terenow (kiedys trzeba:))...

niedziela, 31 stycznia 2010

Juz afrykanska ziemia * Back in Africa

After a very long but quite a nice travel again in my African home :)

Po bardzo dlugiej, ale dosc przyjemnej podrozy, znow w moim afrykanskim domu:)

sobota, 30 stycznia 2010

from a plane * z samolotu

just 6 and half hours more... * za 6 i pol godz...

piątek, 29 stycznia 2010

Ceremonia imienia, czyli powiedzmy, ze chrzciny :) * Name's ceremony







"Chrzciny" w gambijskiej kulturze muzulmanskiej zwane sa ceremonia imienia i sa nieraz huczniej obchodzone niz wesele! Impreza moze miec tysiac oblicz, zaleznie od upodoban i zamoznosci rodziny. Element muzulmanski widoczny jest tylko rano, gdy mezczyzni recytuja wspolnie modlitwe nadania imienia kolo domu noworodka. Pozniej wnoszone jest jedzenie, po poludniu pojawia sie muzyka i tance. Czasem z wiezy i glosnikow wystawionych na podworko, czasem przyjezdza profesjonalny zespol, zwykle muzyki tradycyjnej. I kolejne potrawy.
Przez caly dzien matke z nowonarodzonym dzieckiem odwiedzaja goscie i daja prezenty -rzeczowe badz drobne pieniadze majace pomoc w utrzymaniu dziecka. Poniewaz dzieci rodzi sie sporo, okazja do uczestniczenia w takiej imprezie nadarza sie co i rusz.


sobota, 19 grudnia 2009

Szkoła w Sukucie, Gambia * School in Sukuta, Gambia















Any children story or simple educational books in English are very welcome in above school. Some modern media, like a laptop, DVD player etc. would be appreciate maybe even more (see the only very old computer wchich the library for more than thousand children owns). Some more furniture is needed badly as well. If you are interested in helping this or other library in Gambia, contact me, please.


Po splonieciu biblioteki brakuje prostej literatury dziecięcej i edukacyjnej (oficjalny jezyk kraju to angielski), mebli... Z "nowoczesnych" mediów dostępny jest tylko jeden mocno wiekowy komputer - wszystkim marzy sie laptop, mozliwosc pokazywania filmow edukacyjnych itp. Jeśli chcesz się czymś z tą czy inną szkołą w Gambii podzielić, daj znać.

wtorek, 17 listopada 2009

Na półmetku * In a half way

Third month abroad. A half way to the end. Although looking on my bank account it's impossible to notice it. But I console myself, that they pay with delay.

It's cold. Grey. Every day passing my wrists and knees are trying more and more to assure me, they are not created for this weather's conditions. But I will survive.

My life is quite monotonous. Working, sleeping, maybe some shopping and cooking for next 2-3 days, some laundry and ironing, cleaning and tiding, a chat by skype/voip/mobile, checking e-mail... and work again. I'm happy anyway I have possibility to work so much now.

Sometimes a day off. So sleeping as much as I like, meeting with friends, maybe going to a club or, as happened once, just for a party at home with lovely Ghanian food...

The Nigerian nurse left home for her holiday yesterday. Even sometimes she have been trying to be more English than English are:), I will miss this beautiful person with open heart. I hope she will enjoy this time off, time with her husband and her people...
With English staff I still can not find any common background. Even I've learned to use "please" in every second sentence, because they seem to appreciate more politeness than honesty, I'm still far from being perfect - I can not manage to use "sorry" every 2 minutes... And it's difficult to find any subject to talk about for more than a while, because our intrests, values, goals have to many common points...
From Friday I'm going to be a nurse in charge eventually. I hope that cooperation with cares will be allright.
And I have a new manager. Seems to be more organized and taking care of the staff. I hope it's not only the first impression.

Grey is this life here...


Trzeci miesiąc na obczyźnie. Połowinki :) Choć po moich finansach jeszcze tego nie widać. Pocieszam się, ze tu przecież z opóźnieniem płacą.

Jest zimno. Szaro. Z dnia na dzień moje nadgarstki i kolana coraz bardziej mi dają do zrozumienia, że nie są stworzone do tej pogody. Ale przezyję.

Życie toczy się dość monotonnie. Praca, sen, jakiś wypad do sklepu i gotowanie na dwa, trzy dni, pranie, prasowanie, biezące sprzątanie, jakaś rozmowa przez skyp'a, voipa lub telefon, sprawdzenie maila. I znowu praca. Całe szczęście, że duzo pracuję.

Czasem jakiś dzień wolny. A więc nadrabianie zaleglości w spaniu, spotkanie ze znajomymi, ew. wypad do klubu, czy, jak się raz zdarzyło, imprezę domową. Przy okazji spotkań mam czasem okazję rozkoszować się zachodnio-afrykańską kuchnią. I co ciekawe - to mężczyźni gotują :).

Nigeryjka, którą mam zastępować, wczoraj poleciała na urlop do domu. Dzisiaj już będzie spala u siebie, z mężem u boku:). Mimo, że czasem zdarzało jej sie próbować być bardziej angielską niz Anglicy :), będzie mi brakowało tej pięknej osoby z otwartym sercem. Oby jak najlepiej skorzystała z tego czasu w domu, ze swoimi ludźmi.
Z Anglikami dalej jakoś nie mogę znaleźć wspólnego języka. Nauczyłam się już nawet mówić "proszę" w co drugim zdaniu, bo tu ważniejsza wydaje się forma niz treść. Wciąz daleko mi do ideału, bo nie potrafię uzywać słowa "przepraszam" z częstotliwością raz na dwie minuty, choć staram się jak mogę... A najzabawniejsze jest to, że z jednej strony własne zdanie jest przez zdecydowaną większość niemile widziane, z drugiej wymaga się ode mnie inicjatywy (hihi). No i nie wychodzi mi na dluzsza mete rozmowa o kosmetykach, piciu piwa czy chodzeniu po sklepach w poszukiwaniu kolejnych fatalaszkow, obgadywanie innych to tez nie moja dzialka, to o czym z nimi rozmawiac??? A jak nie pogadasz, to jeszcze gorzej.
Od piątku będę juz na samodzielnych zmianach. Cieszy mnie to. Byle się współpraca z opiekunami jakoś ułożyła.
I zmieniła mi się kierowniczka. Na konkretniejszą, bardziej poukładaną i, co moze i ważniejsze, wydajacą się bardziej dbać o pracowników. Zobaczymy, moze to tylko pierwsze wrazenie.

Szare to zycie tutaj. Mimo, ze akurat wyszlo słonce, a ja mam dzisiaj wolne.

czwartek, 15 października 2009

Praca * My job

Up and down... Maybe more down, but... After working here for nearly 6 weeks I still do not work in my profession. They will need me in November as an replacement, so now they at least decided to introduce me to my job. Thanks to that I had a pleasure to work one night with my Nigerian sister. If I could only work with such open-minded, open-hearted people... After so much of positive energy, I was smiling the whole next day:). Than 2 nights with narrow-minded English who seem to really believe that is infallible were my hard school of being good-tempered. Unfortunatly I do not deal with this kind of stress well for such a long period of time, so my eyes smart still. Well... with years passing nothing really changed: respect, openness, flexibility, sympathy and will of cooperation between staff are more important to me in my job that the place I work in, job description etc.


Sa gorki i doly. Wiecej dolow moze, ale coz... Wciaz, mimo harowania tutaj juz prawie 6 tygodni, nie pracuje w swoim zawodzie. Beda mnie jednak potrzebowali na zastepstwo w listopadzie, wiec przynajmniej zdecydowali sie mnie w koncu wprowadzic do pracy. Dzieki temu mialam przyjemnosc pracowac jedna noc z siostra z Nigerii. Tyle otwartosci i pozytywnej energii, ze sie jeszcze caly kolejny dzien usmiechalam. Gdybym tak mogla z takimi ludzmi na stale pracowac... Za to dwie noce z Angielka powaznie przekonana, ze zawsze ma racje, byly szkola opanowania, ale ze mam ograniczona odpornosc na tego typu stres, to jeszcze mnie oczy pieka. No coz... widac, ze nic mi sie przez lata nie pozmienialo. Dalej szacunek, otwartosc, elastycznosc oraz wzajemna zyczliwosc i chec wspolpracy sa dla mnie w pracy wazniejsze niz "zewnetrzne" jej warunki, zakres obowiazkow itp.

Chester







Chester, here I am. I've found a room 5 min from the centre, nor farther from a nice park, 15-20 min walk to my job. 3 flat mates: 2 of them very nice and helpful, third is nearly never at home so I still do not know him... Conditions are not luxurious, but everything what needed exists and works somehow and the owner is not invasive at all so I can feel free here.
I have already my 2 favourite shops with shop-assistants with West African roots who recognize me from distance, my favourite club where the music is not so bad so lots of imigrants use to come here, my favourite charity shop... I have some friends here already, and girls I stayed with at the begining, pop sometimes in for coffee and chat. Generally, I'm doing quite well here. So why do I count days to go away from here even just for a while?...


I tak to jestem w Chester. Znalazlam sobie skromny pokoik 5 min od centrum i nie dalej od przyjemnego parku z tlumem wiewiorek czekajacych na przysmaki, 15-20 minut od pracy. Trojka wspollokatorow (dwoch bardzo milych i pomocnych, a trzeci prawie w domu nie bywa, wiec go wciaz nie znam…) i malo luksusowe warunki, ale pelna swoboda, bo wlasciciel sie do niczego nie wtraca, a wszystko, co potrzebne jest i jakos dziala.
Mam juz swoje dwa ulubione sklepy z rozpoznajacymi mnie z daleka sprzedawcami pochodzacymi z Zachodniej Afryki, klub ze strawna muzyka, w ktorym sie sporo emigrantow pojawia, ulubiony sklep charytatywny, w ktorym wyszukam a to buty, a to poduszke, a to jeszcze cos innego… I wlasciwie to juz jestem tu urzadzona i mam z grubsza wszystko. Mam tez kilku znajomych i dziewczyny z poprzedniego miejsca zamieszkania wpadaja do mnie czasem na kawe. Wiec jakos sobie juz troche ten swiatek urzadzilam. A wiec dlaczego licze dni, kiedy stad w koncu wyjade chocby na pare dni?...

sobota, 5 września 2009

Kraina deszczowców * A rainy land

So I came to UK to earn some money. After tomorrow I'm going to begin to work....
Fortunatly I live with very friendly, open-minded people - nurses from Poland and Spain. It's just a little bit far to anywhere from here. I have one small shop by the petrol station and just houses, houses, houses all around... and 2-3 cars by each house. What's a strange society!
Yesterday I visited Chester - a small city I'm going to work in - for some specific shopping I could not do in here. Quite a pretty town, I can tell. And much more culture-mixed than this village I temporaly stay in. The thing I feel strange about is that black people in here are dressed in much more European way than me and most of them seem to behave in so European way as possible. Are they ashamed of their culture?

Wywiało mnie na wyspę po pieniążki. Pojutrze mam zacząć wdrażanie się do nowej pracy tutaj. Póki co zaczęłam od kupna dwóch parasolek (większa, solidniejsza, tęczowa i małe składane chińskie "badziewie" mieszczące się w torebce) i butów niby nieprzemakalnych... Zeby to zrobić musiałam pozwolić sobie na wyprawę do Chester - miasta, gdzie mam pracować. Nawet ładne. I znacznie więcej mieszanki kulturowej niz w tej tymczasowo mojej "wiosce". Tylko jakoś mi tak dziwnie, gdy czarni obok są niemal(?) bardziej europejscy niz ja. Zakompleksienie?
Całe szczęście trafiło mi się mieszkać z sensownymi ludźmi - pielęgniarkami z Polski i Hiszpanii. Gdybym tak jeszcze mieszkała blizej miasta. Tu tylko niewielki ogólnospozywczy sklep koło stacji benzynowej i domy, domy, domy... a przed kazdym ze dwa, trzy auta. Dziwna organizacja społeczeństwa.

niedziela, 16 sierpnia 2009

Trochę jak w Afryce;) * A little bit like in Africa;)

A small rest from a nowaday's civilization. A beautiful, this time so Slavic:), European Rainbow Gathering. A meeting of positive freaks from all over the Europe and not only. Some travellers, some musicians, some jugglers... and lots of people representing other profesions (or no profesions;)). What's connecting is the will of being nearer to the nature and each other, far away from the world organized on the base of money. It was beautiful. As always it is. Lots of faces known from before. Lots of friends. Lots of music. Sometimes quite a good music. Eating simple but tasty meals together in a circle. Everyone is different and it's respected in every possible way. No matter what clothes you wear, what beliefs you have, no matter you eat with a fork and a knife or sticks or just a hand... you are still worthy so much as others.
And this crazy way to and from the Gathering with lots of so various but beautiful people, among them some small children, in my minibus. Slalom between holes and stones on the road leading to a place gave me feeling like I'm in Guinee again:), especially that we were so many this time and with so much stuff that we've filled the space in the car according to African standards...


Mały oddech od cywilizacji. Piękne, tym razem takie słowiańskie, Europejskie Tęczowe Spotkanie potocznie zwane krótko "Rainbow". Spotkanie pozytywnych wariatów z całej Europy i nie tylko. Podrozników, muzyków, zonglerzy... i przedstawicieli najróżniejszych innych profesji. To, co wspólne, to chęć pobycia razem, blisko natury i siebie nawzajem, a daleko od zorganizowanego na podstawie pieniędzy świata. I mniejsze czy większe przyznanie się do swojej dzikości i uznanie swojego i innych prawa do niej. Było pięknie. Jak zawsze. Sporo znajomych twarzy. Przyjaciół. Muzyki. Chwilami naprawdę dobrej muzyki. Proste jedzenie spozywane razem, w kręgu. Pełne respektowanie inności kazdego z nas. Tu nie jest czynnikiem hierarchizującym w co się ubierzesz, jakie masz wierzenia, czy posiłki jesz widelcem i nozem, czy pałeczkami czy po prostu ręką...
I ta droga, moim "terenobusem":), będąca wstępem i kontynuacją spotkania. Piękni, choć tak różni, ludzie, w tym małe dzieci, w różnej ilości i zestawieniu. Dojazd nienajgorszy (jak na Europejskie Rainbow), ale na tyle dziurawy, że w pewnym momencie przywodził na myśl gwinejskie wyboje;), szczególnie, ze przestrzeń w busie była przez nas i nasze rzeczy wykorzytana wtedy podług standardów afrykanskich...

niedziela, 1 marca 2009

Akomodacja * How difficult to adjust to Europe again...



It definietly wasn't easy to adjust to European realities again. There was snow around more than one week after our coming back, people were wearing so grey, warm clothes, everyone and everything seemed to be so organized and... sad. No one shouting "white!" after us, no one talking or at least smiling to us...

Then coming back to work (for Asia directly from the bus...). Nice. As usually. After this break maybe even more. People asking how was my stay in Africa, some small changes, snowman made just by my window (survived one week!).

After 2 days I've catch a cold, not long after my digestive system decided to strike, protesting against receiving heavy European food instead of lovely West African.

2 weeks passed. But every single hour my mind is travelling back to West Africa. I can not escape keeping comparing this 2 so different continents... And missing this wourld which suppose to be strange to me but sometimes feels more natural than my own culture...



Niełatwo było się przestawić na Europę. Przywitał nas śnieg, utrzymujący się potem ponad tydzień, chlapa, ludzie w autobusie nosili jakieś takie szare i grube ubrania, nikt nie zaczepiał, nie pytał, jak się mamy, nie wytykał palcem krzycząc "biały!", nie proponował obejrzenia jego stoiska... Co więcej, niemal bezskutecznie szukałam uśmiechów na twarzach innych. Domy jakieś takie porządniejsze, wszystko zdaje się lepiej zorganizowane i bogatsze, a na pewno estetyczniejsze, ale... jakoś tu smutniej...

Następnego dnia powrót do pracy (dla Asi nawet od razu...). Miło. Jak zawsze. A po przerwie moze bardziej. Duzo osob pyta o wrazenia z Afryki. Poza tym troche zmian, wiec trzeba sie na nowo zorientowac. Za oknem powstal bałwan, ktory trzymal się potem przez tydzień.

Po dwóch dniach nieco się rozchorowałam - zmiana klimatu dała się we znaki. Więc wizyta u lekarza, gdzie najpierw przyszło mi poopowiadać o wyprawie, a następnie otrzymałam antybiotyk wziewnie. Z próbek bezpłatnych, więc nawet nie musiałam zachodzić do apteki. Co ciekawe, nawet trzewia, przedtem tak bezproblematycznie przestawiające się na jedzenie na kontynencie, o ktorego kulinarnych niebezpieczenstwach tyle sie nasluchalysmy, nieco protestowały przed ostroznie wprowadzanym polskim zarelkiem.

Minęły dwa tygodnie. Wszystko niby wróciło do normy. A jednak na kazdym kroku włącza się w głowie porównywanie, utrzymuje się świadomość, ze ileś tam kilometrów stąd jest zupełnie inaczej. Gorzej? Lepiej? Podobnie? Inaczej...

Zaczęłam dorzucać fotki, ale do róznych postow, jak mi wyjdzie, nie po kolei. Czasem wklei mi się coś nie tu, gdzie chciałam bądź nie to, co chciałam, ale póki co nie potrafię wyciąć czy przekleić raz zamieszczonych zdjęć (jak ktoś potrafi, chętnie skorzystam z pomocy technicznej). Więc komu nie mam okazji pokazać zdjęć osobiście, z komentarzem, polecam zaglądanie na bloga w dalszym ciągu. Tym bardziej, ze po wrzuceniu fotek planuję uzupelniać zakładki, dodawać praktyczne informacje i ciekawostki, na których umieszczenie nie starczyło wcześniej czasu.

niedziela, 15 lutego 2009

Powrot * Coming back





After a good long sleep, lazy, relaxed day. Our lovely hosts tried to fulfill all our wishes before we managed to say anything:). Walking along the beach we've noticed that it seems to be quite clean (according to African standards:)) and generally Dakar seemed to be not so dirty as we thought before. Was it our perception after days in dirty Conakry or just different part of Dakar? Maybe both... In the night, we went to the club. Most of places were closed because of Touba Festival, so we've ended in a quite exclusive place, maybe to exclusive, but what's the most important is the company, so we had a good time anyway.
After a very long sleep again, last shopping, last baobab's juice made by our hosts while we were packing and it's time to run to the airport... By check-in problems. It's not like Air Senegal told us. We need to pay to extra 200 euros and it's not easy and very stressfull to organize such a big money in a hurry at the end of travelling.
So we are in a plane to Madrid:D. But we do not look too happy... Europe has lots of advantages, is much more comfortable and gives lots of possibilities. But in West Africa life is easier, much less complicated, much more relaxed and natural. There is still strong feeling of togetherness instead of dividing everything to "mine-yours", people are usually open-minded and wishing you well. Thanks to warm climate, some problems just do not appear and the beauty of nature can enchant you easily.
See you next time, beautifull, still so unknown continent...

Po odespaniu ostatnich dwoch nocy, leniwie wyruszylysmy, pod opieka naszych kochanych gospodarzy az przesadnie dbajacych o nasz komfort, na internet, kawke, a nastepnie na spacer, miedzy innymi po tutejszej plazy, zaskakujaco czystej jak na stolice afrykanska. Mialysmy teraz zupelnie inne wrazenia odnosnie czystosci i estetyki Dakaru niz pierwszego dnia. Czy to ilosc smieci i smrodu doswiadczana w Conakry zmienila nasza percepcje czy po prostu trafilysmy na inne dzielnice? Pewnie i to, i to... Po drodze jeszcze dobre jedzonko u podobno najlepszej kucharki w okolicy i do domku. O polnocy wybralismy sie jednak na imprezke, ktora okazala sie odwolana ze wzgledu na jutrzejszy festiwal religijny (jak to nazywali go nasi gospodarze) zwany Touba. Wzielismy wiec taksowke do innego miejsca, gdzie podobno zawsze cos jest. I rzeczywiscie bylo. Tylko ze dyskoteka. I to jakas ekskluzywna. Tak czy owak bawilismy sie dobrze.
Ostatni dzien w Afryce przespalysmy do poludnia, po czym (czyli po kolejnych paru godzinach) wybralysmy na ostatnie zakupy. I juz czas jechac na lotnisko...:( Tam okazalo sie, ze jednak musimy zaplacic po 100 euro za przebukowanie biletow, inaczej nie mozemy leciec, bo Air Senegal jednak tego nie dopelnil mimo wczesniejszych zapewnien... No coz, nie bedziemy sie sadzic... Po chwili stresu i nielatwym organizowaniu bylo nie bylo sporych jak na koniec podrozy pieniazkow, siedzialysmy jednak w samolocie do Madrytu. Ufff...
Chociaz... tak wlasciwie to zbyt radosne nie bylysmy. Europa ma sporo plusow, jest na pewno wygodniejsza i daje wiecej mozliwosci, jednak w Afryce zycie jest prostsze, bardziej zrelaksowane i naturalne. Wciaz istnieje tu tez ogromne poczucie wspolnoty, nie ma tak scislego podzialu na "moje-twoje", a ludzie sa otwarci i zwykle bardzo zyczliwi. Do tego cieply klimat sprawia, ze wiele problemow po prostu sie nie pojawia, a bogactwo natury potrafi zauroczyc.
Coz... do kolejnego razu, piekny, wciaz tak malo nam znany kontynencie...

piątek, 13 lutego 2009

So Dakar again * I znow Dakar



































So we're in Dakar again. Chilly here. It's so different climat here than in hot Guinea...
Tonight we are staying by a good friend of Amidou from Sukuta - Lamin. Tomorrow we're going to fly to Europe eventually. Hopefully without any more problems...



No i dolecialysmy do Dakaru. Chlodno tu jakos. Jednak panuje tu zupelnie inny klimat niz w goracej Gwineii...
Dzis nocujemy u przyjaciela Amidou z Sukuty - Lamina, a jutro mamy nadzieje bezproblemowo poleciec do Europy. Ciekawe, czy sie to uda... Tu, jak zauwazylysmy, prawie wszystko jest mozliwe, wiec..

czwartek, 12 lutego 2009

Wciaz w Gwineii... * Still in Gwinee...

Africa, Africa... We are still in Conakry, today our plane to Europe is going to fly without s on a board... We came to the airport earlier knowing that some suprises are always possible, but we couldn't expect such a surprise... There was an information on the door that the flight is "a litle bit" delayed. It means that the plane is going to depart not at 10:35 a.m., but 5:35 a.m. the next day...Well, let's not make a fuss of it. Eventually, it is just 19 hours later... We were told that around midnight some technical problems were obserwed, so checking the schedule the day before would help nothing. Na drz


Afryka, Afryka… Wciaz jestesmy w Conakry, dzisiaj ucieknie nam samolot do Europy… Przyjechalysmy na lotnisko odpowiednio wczesniej wiedzac, ze moga nas czekac jakies niespodzianki, ale takiej sie nie spodziewalysmy… Na drzwiach znalazlysmy karteczke, ze lot sie “nieco” opozni. Znaczy sie, zamiast o 10.35, samolot wyleci bodajze o 5.35 dnia nastepnego… No coz, nie badzmy zbyt szczegolowi, czymze jest raptem 19 godz. pozniej… Podobno ok. polnocy wystapily jakies problemy techniczne, wiec nawet gdybysmy potwierdzily godz. odlotu poznym wieczorem, to nie byloby nic wiadomo. Pocieszam sie tym, bo oczywiscie nie zdazylysmy poprzedniego dnia na lotnisko zajechac i potwierdzic...

Koniec koncow, wyszlo ze wylatujemy jutro wczesnym ranem, potem czeka nas jeszcze, czy chcemy czy nie, prawie 2 dni i noc w Dakarze, potem juz tylko przesiadka, a nie caly dzien w Madrycie i w niedziele po poludniu mamy szanse byc w Polsce. O ile oczywiscie cos sie jeszcze nie wydarzy… A ze to wina linii lotniczej, to nic nie mamy doplacac za zmiane lotu do Europy, jednak o nocleg bedziemy sie juz martwily same.

Moze jeszcze damy znac z Dakaru, co tam u nas. A jak nie, to do zobaczenia w Polsce!

wtorek, 10 lutego 2009

Juz ostatnie dni... * The last days...

























Time have passed much too quickly! After tomorrow we are flying...
On Sunday we visited our island again, most of us came back in the evening, only we twoo - the following day. This time we took "comunal" boat, not renting the whole boat like it was before in a group of whites with some black friends. It was much cheaper (just 5000), but the boat was totally overloaded. Anyway, the trip was alright and we had pleasure to meet very nice couple (she from Czech Republic, he from Guinea).
Soon time to go... I will miss this wonderful, natural, direct, always helpful and wishing well people too much... And the music, and colours, cloths, food, some nature... and this temperature, of course...
I knew that coming here once will mean coming here again and again... Maybe dirty Conakry with its trash fires is not the place I need to be back. But West Africa for sure.



Jak ten czas leci! Pojutrze wylot…
W niedziele poplynelismy znowu na wyspe, czesc osob wrocila wieczorem , a my – nastepnego dnia. Wracalysmy juz lodka "wyspowa", a nie taka na wylacznosc. Jak bylo nas wiecej, placilismy burzujsko za cala lodke, teraz wyszlysmy po prostu na lodz, ktora odchodzila o kontretnej godzinie i zabierala tyle osob, ile dala rade. Bylo to ciekawe doswiadczenie, bo oczywiscie byla ona totalnie zaladowana ludzmi i rybami, mimo scisku nie wszyscy miescili sie na laweczkach i nie wszyscy, ktorzy chcieli, zmiescili sie. W koncu motor nie odpalil, wiec przesiadalismy sie na inna lodz, odrobine wieksza. Tak czy owak, w milej atmosferze i bez kolejnych przygod, dotarlysmy do stolicy. Przy okazji poznalysmy przesympatyczna Czeszke, ktora przyjechala odwiedzic swojego chlopaka.
A sam pobyt na wyspie... Jak zwykle brak slow. A nocleg pod palma, miedzy drzewami, gdy w tle szum oceanu uderzajacego z sila o kamienie, a temperature powietrza taka, by taki zmarzlak jak ja mogl spac pod cieniutkim kocykiem, to jest to, co Elizy uwielbiaja… W koncu mialam wrazenie, ze sie wyspalam po krotkich nocach w parnym pokoju, gdzie zasypiam zwykle przed 4.00, a o 8.00 dochodzi juz przed otwarte caly czas okna ilosc dzwiekow, ktora sprawia, ze dalsze spanie wymaga niezwyklej halasoszczelnosci. Swoja droga, mamy wrazenie, ze w Afryce spimy ogolnie krocej. Nawet jak bylo chlodno, np. w Senegalu, budzilysmy sie same po niewielu godzinach snu i juz nie moglysmy usnac. Od czego wiec to zalezy do dzis nie wiem… Tak czy owak, przy temperaturze , ktora mamy teraz w Gwineii znacznie przyjemniej spi sie na zewnatrz, w poprzednim miejscu zamieszkania spalam wiec wylacznie na tarasie. Pod moskitiera, ma sie rozumiec, bo czasy gdy nie meczyly nas komary skonczyly sie jeszcze przed dojechaniem do stolicy. Tu mamy okazje ogladac rozne wieksze i mniejsze stworzenia, ktorych brakiem, a nastepnie znikoma iloscia dziwilysmy sie w Senegalu, Gambii, Gwineii Bissau.
Przyzwyczailysmy sie juz tez chyba do chodzenia po wszechobecnych haldach smieci oraz w swietle wieczornych “ognisk”, jednak chyba nie bedziemy za tym tesknic… Tak samo jak za tym, ze biala skora odczytywana jest tu zazwyczaj (dla mnie szczegolnie odczuwalne jest to tutaj, w stolicy) podobnie jak obwieszenie sie zlotem w Europie. Miejscowi nie tylko usiluja zwielokratniac bialym ceny, ale uznaja, ze to bialy ma za wszystko placic i kupowac bez protestow czego potrzebuja, badz co by im sie jeszcse przydalo… bo skoro jest bialy, to na pewno jest bogaty, a przeciez gdyby oni byli bogaci, to tez by sie podzielili…
Tesknic bedziemy za to za wieloma innymi rzeczami. Mi na pewno zostanie w pamieci bezposredniosc i zyczliwosc ludzi oraz ich spontaniczna radosc, muzyka, piekno ubiorow, wszechobecnosc kolorow, jedzonko, piekno roslinnosci... I temperatura:) Przestawienie sie za moment na, dajmy na to, temperature ok. zera, nie bedzie proste.
Wiedzialam, ze jak juz raz trafie na ten kontynent, to trzeba bedzie wrocic... Niekoniecznie do Conakry, ale na pewno do Afryki. I chetnie znowu do Afryki Zachodniej.